Lonely Planet, gigant na rynku wydawnictw turystycznych, co roku publikuje podróżnicze rekomendacje na kolejny rok dla różnych grup podróżników – tych mniej i bardziej aktywnych, mniej i bardziej szalonych – lub też na przykład mniej lub bardziej oszczędnych. I właśnie ta ostatnia lista przykuła moją uwagę. Albowiem w zestawieniu, o tytule Best Value. Ten destination to tempt frugal travellers, na miejscu 5. mamy co? Polskę. Niby nic niezwykłego, przecież wiemy, jaką sławą wśród zagranicznych turystów cieszy się np. Kraków. Ale wart zauważenia jest inny fragment. O „historycznym pięknie” takich miast jak Lublin, Toruń i… Tarnów. Pojawia się w kontekście tych miast określenie free from large numer of visitors. W kontekście Tarnowa pokusiłabym się o lekką modyfikację i napisałabym… free from any visitors?
Ratusz
W Tarnowie byłam po raz pierwszy (i jak na razie jedyny) w zeszłym roku. Późną wiosną. Gdy mój trampek po raz pierwszy uderzył w bruk na tarnowskim rynku – w samo południe, w samym środku tak umiłowanego przez Polaków długiego weekendu – to uderzyła mnie ta cisza. I brak kogokolwiek. Nawet nie miałam możliwości zapytać, gdzie się wszyscy podziali, bo nikogo nie było. Zapewne turyści zwiedzający Małopolskę wybrali krakowski ścisk i meleksy. Skoro lubią, niech im będzie, ale halo! Tarnów to bardzo ciekawe miasto! Lonely Planet poleca je na 2018! Ja je polecam! Jakim cudem taki ładny rynek zionął taką pustką w dzień wolny od pracy?
Fakt, że w piątek po Bożym Ciele na tarnowskim rynku było tak pusto, wzbudził we mnie niepokój. Może czegoś nie wiem? Może to jakaś tarnowska tradycja – w piątek wszyscy wiejemy gdzie pieprz rośnie? W zasadzie nie rozwikłałam tej zagadki do dziś, a, znając życie, rozwiązanie pewnie okazałoby się banalnie proste. Na przykład za bardzo wiało (bo wiało). Albo – za bardzo wszyscy zabalowali w czwartek (to przecież całkiem możliwe). Na pewno jest jakieś racjonalne wytłumaczenie dla tej zdumiewającej ciszy, przerywanej czasem przez łopot parasoli w pustych ogródkach.
Właściwie, dość szybko odnalazłam w tym jakiś urok. Mogłam w spokoju popatrzeć na rząd kamienic po północnej stronie rynku, które urodą nie ustępowały tym z rynku w Zamościu. Przespacerować się podcieniami bez przepychania się. Po czym zadrzeć głowę i przyjrzeć się bliżej renesansowemu ratuszowi, któremu do sławy i splendoru tego zamojskiego daleko, ale i tak zasługującemu na atencję – choćby ze względu na szpetne, acz urokliwe oblicza czternastu maszkaronów wieńczących attyki. Ale nie tylko. Ratusz jest smakowitym kąskiem dla miłośników historii architektury, warto prześledzić jego dzieje, sięgające drugiej połowy XIV wieku. Oczywiście nie obejdzie się bez pożarów, odbudów i architektonicznych skoków o jedną epokę do przodu. Warto prześledzić!
Bima
Kiedyś w „Kuchennych rewolucjach” pewna spanikowana pani powiedziała do kamery, że biznes gastronomiczny jej w Tarnowie nie idzie, bo zawładnęły nim duchy. Chodziło o restaurację, mieszczącą się w budynku dawnej mykwy, przy Placu Więźniów KL Auschwitz. Mając na uwadze nazwę placu, można podejrzewać, że rzeczona pani wiedziała, co mówi. Otóż w Tarnowie przed wojną Żydzi stanowili nawet 42% populacji miasta. W czasie II wojny światowej w mieście było getto, o jego istnieniu i likwidacji przypomina m.in. tablica, wmurowana we front kamienicy przy ul. Żydowskiej. A także murowana bima – jedyna zachowana część Starej Synagogi, której powstanie datowane jest na 1630 r. Śladów żydowskich w Tarnowie jest znacznie więcej – np. fronty niektórych kamienic przy ul. Żydowskiej noszą jeszcze ślady po mezuzie. Spacery opustoszałymi ulicami działają na wyobraźnię. Żydzi w Tarnowie w czasie wojny okrutnie cierpieli. Już na początku wojny Niemcy spalili i wysadzili wszystkie synagogi i domy modlitwy (a było ich 40). Tysiące z nich zginęło w aktach ludobójstwa. Szczerze powiedziawszy, dopóki nie przyjechałam do Tarnowa, nie miałam pojęcia o skali dramatu, jaki się w tym mieście rozgrywał.
Bima
ul. Żydowska
Cafe Tramwaj
Szukając ukojenia skołatanych nerwów, dotarliśmy do placu Sobieskiego i okazało się, gdzie się podziali ludzie. Siedzieli w zabytkowym tramwaju, przerobionym na kawiarnię i pili kawę! Z trudem wywalczyliśmy wolny stolik, ale warto było, albowiem uczucie, że pije się kawę tam, gdzie wszyscy – wiadomo, bezcenne. Przy okazji dowiedzieliśmy się, o co tak właściwie z tym tramwajem chodzi. Obok Krakowa i Lwowa, Tarnów był jednym z miast Galicji, posiadającym własną elektryczną linię tramwajową. Powstała w 1911 roku i istniała do roku 1942, kiedy to została zlikwidowana przez okupacyjne władze niemieckie. Z racji swojego wyglądu – były czerwone i zdobił je błękitno-zloty herb miasta – nazywane były biedronkami. Ten, w którym mieści się kawiarnia, to wierna replika historycznych biedronek. Ręczna robota. Do tego – znakomita kawa i równie znakomite ciasto.
Cafe Tramwaj
Plac Sobieskiego 2
Tarnów a sprawa Romska
Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma i tylko koni żal – każdy to wie. Ale nie każdy miał w życiu okazję zobaczyć prawdziwy, kolorowy tabor cygański. I tu niespodzianka – w tarnowskim Muzeum Etnograficznym można pooglądać z bliska piękne zabytkowe kolorowe wozy. Stanowią część ekspozycji poświęconej kulturze i historii Romów. Jak się okazało, społeczność romska licznie zamieszkiwała okolice Tarnowa. Zresztą do dziś wielu Romów mieszka w Tarnowie. Same wozy stoją na tyłach dworku, w którym znajduje się muzeum. I tu znowu się pojawia historia o duchach. Podobno o tym, że w zabytkowym, XVIII-wiecznym dworku zwanym odegdaj Onitshówką straszy, wie każdy Tarnowianin. Pracownicy muzeum wielokrotnie słyszeli stuki, skrzypiącą podłogę oraz z przerażeniem konstatowali, że przedmioty zmieniały swoje położenie. Auć. W 2012 roku do dworku przybyli profesjonalni łowcy duchów z amerykańskim sprzętem i egzorcystą. Zlokalizowano osiem dusz. Osiem! Cieszę się, że nie wiem, kto to był i że dowiedziałam się o sprawie po opuszczeniu muzeum, nacieszywszy oko nad wyraz skromną, acz interesującą wystawą. Muzeum nie kusi widza multimediami, bo ewidentnie brak na nie funduszy. Trzeba zadowolić się kilkoma eksponatami ukrytymi za szybą. Właściwie, w dobie muzeów wypełnionych efektami specjalnymi, trudno zainteresować zwiedzających czymkolwiek, a co dopiero kulturą Romów. Ja jednak nie dałam za wygraną i podjęłam próbę zgłębienia jej istoty. Chyba mi się nie udało. Nie rozumiem tej potrzeby jeżdżenia z miejsca na miejsce. Tego niepokoju i tęsknoty, gdy mieszka się zbyt długo w jednym miejscu. Lubię podróżować, lecz jednak wiem, skąd wyjeżdżam i dokąd wracam.
Muzeum Etnograficzne w Tarnowie
ul. Krakowska 10
To właściwie początek opowieści o Tarnowie, bo ja temu miastu tak łatwo nie odpuszczę. Na szczęście w najbliższych miesiącach na południe Polski wywieje mnie kilkukrotnie, więc okazji nie będzie brakowało. Może się pobawię w łowcę duchów? Tarnów wydaje się być stworzony dla początkującego ghostbustera. Co ciekawe, to przepiękne, ciekawe galicyjskie miasto zabiega o uwagę turystów jako „polski biegun ciepła”. Co oznacza, że w jego okolicach okres wegetacji roślin jest najdłuższy. Zatem informuję, że wtedy, późną wiosną, pogoda przypominała londyńską. Nie dało rady zrobić słonecznych zdjęć. Ale po co komu słoneczne zdjęcia? Wspomnienia się liczą!
Kilka informacji praktycznych:
Nocleg. My nie nocowaliśmy w Tarnowie, bo zatrzymaliśmy się w tym mieście w drodze do Krakowa (tak, my też). Można coś na pewno znaleźć przez wyszukiwarkę hoteli ITAKA https://hotels.itaka.pl/
Jedzenie. Zaliczyliśmy tylko szybkie jedzenie w Pyzie przy ul. Wekslarskiej 6. Mają świetne zupy i wszystkie hity tzw. babciowego menu, z pierogami i naleśnikami włącznie.
Zakupy. Istnieje poniekąd uzasadnione podejrzenie, że Centrum Handlowe Gemini Park nieco partycypuje w procesie czynienia tarnowskiej Starówki bezludną. Dlatego też uczciwie odnotowuję jego istnienie, ale sercem całym namawiam do odwiedzenia rynku i spaceru po plątaninie okolicznych uliczek.
Wpis powstał we wspólpracy z ITAKA Hotels.