wtorek, 24 października 2017

Shenandoah National Park

Pisanie tego wpisu tudzież posta wyobrażałam sobie ździebko inaczej... ciastko, kawa, pomalowane paznokcie, które beedą schły podczas stukania w klawiaturę. Jak widać nic bardziej mylnego! Spoglądam na zegarek! Mojego czasu jest właśnie godzina 4:15, większość z Was – czytelników – w tym czasie pewnie pałaszuje drugie śniadanie lub popija poranna kawusie! Mam nadzieje, że chociaż wy się wysypiacie! Ja niestety w dziedzinie "sen" mam ogromne problemy! Mimo, że śpiąca i zmęczona bywam, niestety mózg mój mówi: "o nie kochana, za dużo masz pomysłów w głowie, żeby spać!" No i właśnie przez te moje pomysły spać nie potrafię! O 4 w nocy! o tej porze maszyny do szycia z wiadomych powodów nie wchodzi w grę, to chociaż zrobię coś, co pozwoli mi w późniejszych godzinach intensywniej z niej skorzystać! O ile gdzieś po drodze nie przysnę, chociaż zakładam, że dzisiaj spać nie będę!

Ostatnimi czasy zamiast pisać wyczerpujące i długie wpisy o moich przeżyciach w Ameryce i odczuciach na temat amerykańskiej populacji, wrzucam jakieś mało interesujące zdjęcia. I tutaj niestety muszę Was zmartwić! Teraz (a na pewno przez jakiś czas) już tak będzie! Nasza Amerykańska przygoda prędzej czy później dobiegnie końca, a wiec wypadałoby pozwiedzać to i owo, dlatego też staramy się trochę intensywniej spędzać weekendy niż do tej pory.

Na sam początek w zasadzie nić nadzwyczajnego - jakiś park narodowy, jakieś góry, jakieś strumyki, ale dla nas to była duża odskocznia, w zasadzie od codzienności! Mimo, że uwielbiam naszą promenadę i ocean, czasami jest tego po prostu za dużo i fajnie zobaczyć coś, co niegdyś miało się praktycznie na wyciągniecie ręki (jestem ze Śląska, więc od najbliższych gór dzieliła mnie godzina z hakiem) No ale dość owijania w bawełnę ....


Park Narodowy Shenandoah
[wybaczcie, ale tutaj posłużę się trochę wikipedią! Prawdopodobnie będzie to krótszy sposób aby opisać miejsce naszego weekendowego pobytu, niż gdybym to ja miała sklecać z moim słowotokiem :P]
Park Narodowy Shenandoah (ang. Shenandoah National Park) – park narodowy położony w USA w stanie Wirginia, w Paśmie Błękitnym (ewnętrzny, wschodni i najwyższy łańcuch górski południowych Appalachów) Pasmo Błękitne to góry zbudowane głównie z prekambryjskich i paleozoicznych skał metamorficznych. Stanowią one dział wodny między dorzeczem Missisipi a Oceanem Atlantyckim. Pokryte lasami (w wyższych partiach bory sosnowe i jodłowe). Występują złoża węgla kamiennego, rudy manganu i litu.
Park został autoryzowany w 1926 roku i oficjalnie utworzony 26 grudnia 1935 roku.
Park jest najbardziej znany z drogi widokowej Skyline Drive. Droga ta o długości 105 mil (169 km) wiedzie granią przez cały park. Droga ta jest szczególnie popularna jesienią, gdy liście na drzewach zmieniają kolory i są najbardziej malownicze. [oh yeah!]
Park Narodowy Shenandoah zawiera również ponad 800 km pieszych szlaków turystycznych, w tym 162 km Szlaku Appalachów. Wiele szlaków ma swój początek przy drodze Skyline Drive. Krótsze szlaki prowadzą do punktów widokowych lub licznych w parku wodospadów; dłuższe i trudniejsze szlaki wiodą głębiej w mniej zagospodarowane obszary parku.
Tekst zaczerpniety z:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Park_Narodowy_Shenandoah;
https://pl.wikipedia.org/wiki/Pasmo_B%C5%82%C4%99kitne

Tyle teorii czas na praktykę!

Wraz z mężem mym bardzo lubimy dreptać po górach. Nie możemy się nazwać jakimiś, hmmm... zdobywcami szczytów czy zaawansowanymi piechurami, ale rekreacyjnie 2-3 razy w roku jakiś spacerek po górskich szlakach został uskuteczniany! Już w te wakacje, mieliśmy w planach odwiedzić jakieś polskie pagórki, jednak przygotowania do ślubu i do powrotu do stanów zjadły nam tyle czasu, że nawet nie poświęciliśmy go najbliższym osobom w takim stopniu jakbyśmy tego chcieli (a ja w Polsce byłam trzy miesiące – Teraz się reklamuje - jesli chodzi o organizacje wesel – polecam się na przyszłość – fajna sprawa!)
Ale, jesteśmy tu i teraz!
Pewnego dnia, Tomek wyskakuje z pomysłem, żebyśmy pojechali w najbliższe góry, aby zobaczyć co w tym temacie proponuje Stan Virginia. Ale przede wszystkim byliśmy zainteresowani tym co jest w górach ukryte, a mianowicie wodospadami - wiecie wyobraźnia działa – skały, wodospady, lejąca się woda, groty, piękna kolorowa jesień itd... Niestety nie do końca byłam do tego pomysłu nastawiona pozytywnie, z racji, że od tygodnia powróciła moja dolegliwość utrudniająca mi poruszanie się! A nie chcąc kolejnego weekendu spędzić w domu, a co gorsza zrobić przykrości mężowi z pozadomowym ADHD,  kurowałam się tak, żebyśmy w te góry mogli pojechali. I udało się!
Żeby nie tracić weekendu wyruszyliśmy zaraz po powrocie Tomka z pracy! Z naszej miejscowości w docelowe miejsce trzeba jechać aż 4 godziny (czyli tyle ile mieliśmy do Zakopanego) Na szczęście drogę umilił nam piękny zachód Słońca oraz polskie piosenki puszczane z YouTube i RMF FM :P także odbywało się tzw. darcie mordy w samochodzie!
Ambitny plan był taki: przyjeżdżamy, jemy coś na szybciaka i kładziemy się spać, aby wstać o 7:00 i o godzinie 8:00 być gotowym do wyjazdu (jak to mówią po śląsku "jaaaa, uhmmm" a po polsku "taaaak, jasne"). Nasz plan skończył się na "przyjeżdżamy, jemy coś na szybko". Ostatecznie nie poszliśmy wcześnie spać, co nie zmieniło faktu, że ja i tak wstałam przed czasem (to była straszna noc, przepełniona bardzo głupimi snami). Tomcio jednak chciał sobie pospać trochę dłużej, czego zabronić mu nie mogłam, w końcu cały tydzień ciężko pracuje, wiec należy mu się ta chwila relaksu w jeszcze większym łóżku niż mamy w domu. Automatycznie to wszystko sprawiło, że na śniadanie zeszliśmy nie o 7:30 a o 8:coś, a wyruszyliśmy jakoś o 9:00. Na szczęście jest coś takiego jak studencki  kwadra x 4. Będąc przy śniadaniach, muszę nadmienić, ze amerykańskie hotelowe śniadania bardzo się różnią od śniadań podawanych w Polskich hotelach, a nawet pensjonatach! W Polsce mamy szwedzki stół przepełniony warzywami, różnorakimi wędlinami, owocami, jajkami na kilka sposobów, jakieś kiełbaski, sery, jakieś płatki, a i jakieś inne płatki, a jak chcesz to jeszcze kolejne płatki, jakieś pasty, dżogurty, dżemy, miody, ciasteczka, ciasta,  croissanty, bułki mleczne i oczywiście bardzo dobre pieczywo w kilku rodzajach! USAsowskie śniadanie – przynajmniej te, które do tej pory miałam możliwość doświadczyć - to bajgle (które wg mnie są najlepszym pieczywem w Ameryce – przy czym oczywiście mega kaloryczne - 1 ma około 300) do tego biały ser do smarowania, inne gumiaste pieczywo, jakieś ciastka, płatki owsiane, (akurat w hotelu w którym byłam płatki były typowo szpitalne - robione na wodzie) bekon, omlet, parę owocków, trochę jogurtów no i coś co akurat było na plus – można było sobie zrobić gofry - niestety ciężko było dostać się do gofrownicy, wiec mąż mój zrobił mi gofra jak już byłam najedzona - ciastami. W innych hotelu spotkałam się oczywiście z  amerykańskimi pankejkami, no i tostami francuskimi – śniadania nie są "biedne" są po prostu inne. Chyba najbardziej jednak brakuje mi w nich warzyw! Lubie sobie w weekendy skubnąć jakąś zieleninę z pomidorem :D

Po śniadaniu wyruszam w stronę gór! Gór, które nie sprawiały wrażania wysokich! Ale co tam, Gór :)
Na wjeździe do Parku przywitał nas Pan w kapeluszu z rondem, wyglądający jak skaut. Pobrał od nas opłatę za wstęp w wysokości 25$ (opłata jest za pobyt na terenie Parku na czas tygodnia). Poinformował nas również, że wodospady najprawdopodobniej są suche (hmmm... suchospady?) – automatycznie pomyślałam o koniach na plaży, których nie było na plaży, a skubały trawę na parkingu obok, także wodospady, których nie ma nie powinny być dla mnie zaskoczeniem. No ale trudno, jak już jesteśmy to jedziemy, chociaż na spacer .Po dotarciu do pierwej informacji turystycznej zostaliśmy uspokojeni - wszystkie wodospady są nadal wodospadami i możemy śmiało iść je podziwiać. Pani w informacji zaznaczyła najciekawsze punkty wycieczki, które rozłożyliśmy sobie na dwa dni!
Do pierwszego punktu, a właściwie wejścia na szlak, dzieliła nas godzina drogi samochodem! Tak samochodem. To rożni Amerykę od Polski. W Polsce idziesz w góry, a w stanach jedziesz w góry. Jedziemy drogą, o której wcześniej pisałam Skyline Drive
droga ta jest typową droga górską, pełną zawijasów, ale co fajne, również pełną punktów widokowych, przy których się zatrzymywaliśmy by podziwiać co prawda na piękne, ale wciąż te same widoki – góry, doliny, kolorowe drzew, góry, doliny, drzewa kolorowe, góry i doliny i kolorowe drzewa! Górską drogą można maksymalnie podróżować 35mil na godzinę – większa prędkość jest zabroniona, po pierwsze z względu bezpieczeństwa, a po drugie – jesteś tu, żeby podziwiać, a nie szaleć (Amerykanie naprawdę przestrzegają prędkości – oczywiście są wyjątki, ale reguła jest taka, że jak jest napisane, że masz się poruszać z prędkością 60 mil na godzinę, to w  takiej prędkości amerykanie się poruszają – na wszystkich możliwych pasach! Niestety większość z nich nie zna tutaj zasady, ze jeden pas służy do szybszej jazdy, drugi do wolniejszej... Tomka to często wkurza, gdy jedzie za samochodami, które jada obok siebie w tej samej prędkości, oczywiście wolniejszej niż mój mąż)
Oprócz podziwiania widoków na jednym z postojów standardowo pojawiły się tablice z informacjami na temat miejsca w którym się właśnie znaleźliśmy! Skyline Drive
została utworzona w taki sposób, żeby nie zaburzać struktury gór, tzn. gdy patrzysz na szczyty od dołu w ogóle nie wiesz, że jest tam jakakolwiek ingerencja człowieka! Oczywiście pojawiły się też informacje, które przytoczyła powyżej wikipedia. 
I tak jedziemy i jedziemy, ja z leksza przysypiam, bo mimo, ze widoki nadal piękne, dla mnie monotematyczne (podobnie jak mąż, też mam lekkie ADHD) Ale nadal cieszę się, ze mam możliwość bycia w górach i podziwiania piękna jesiennej przyrody!
Dojechaliśmy do pierwszego ważnego punktu na mapie, którym jest: Dark hollow falls parking (tutaj sobie możecie podejrzeć mape: https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/9/98/Shenandoah_nps_map.png), gdzie przebraliśmy buty i ruszyliśmy ku przygodzie - dosyć prostą drogą do pierwszego wodospadu. Tutaj pojawiają się dwa spostrzeżenia. Pierwsze. Naprawdę trzeba przyznać amerykanom, że potrafią dbać o dobro wspólne. Wszystkie parki, pomniki przyrody, są pozbawione świeci (tzn zdarzają się - oczywiście, ale w zasadzie jak zaczęliśmy zwracać na to uwagę to naliczyliśmy może ze 2 lub 3 chusteczki higieniczne i
jedną plastikową butelkę (zresztą nie raz nam się zdarzyło, że widzieliśmy człowieka w nasze VA Beach, który podnosi śmiecia z ulicy i wrzuca go do kosza). Druga sprawa jest niestety na minus - brak schronisk, tzn są miejsca, które mają funkcję schroniska, ale zamiast na górze, są one na dole – wiec niestety z bardzo przyziemnych spraw - jak zachce Ci się siku to musisz czekać, aż zejdziesz, ale brzydko mówiąc odlać się w krzaczory, a z tym czasami ciężko, tym bardziej jak sie jest dziewczynką, a co chwila ktoś wychodzi zza zakrętu.
Amerykańska kultura chodzenia po górach na szczęście nie różni się od Polskiej. Podczas mijania ludzi na szlaku większość się z Tobą wita i oczywiście, jak przystało na amerykanów jest uśmiechnięte od ucha do ucha!

Dosyć szybko "ogarnęliśmy oby dwa wodospady, które były do zobaczenia na tym szlaku (rzeczywiście jednego z nich prawie nie było prawie wodospad - prawie suchospad). Pisząc tego posta oczywiście trzeba było zajrzeć na googlowską grafikę, by niestety zobaczyć co nas ominęło – wodospady z dużą ilością wody są naprawdę piękne i efektowne, aczkolwiek my też byliśmy zachwyceni tym co zobaczyliśmy na miejscu – być może jeszcze będziemy mieli okazję zobaczyć grafikę z googla na żywo!
Jak pisałam wcześniej droga była raczej prosta, gdzieniegdzie trochę pod gorę, czasami z górki, wiec jakby za bardzo się nie zmęczyliśmy, a nogi nie miały nas po czym boleć. Będąc już na dole postanowiliśmy zapytać się w informacji o jakąś górę, na którą można wejść. Pani przygotowana na każdą okoliczność, dała nam wydrukowane mapki szlaków, wyjaśniając nam gdzie i jak mamy iść i podejść.
Gdy dotarliśmy na miejsce, wejście na szlak już było trochę pod górę niż poprzednie, co dobrze wróżyło na dalszą wyprawę, jednak z czasem okazało się, że my nie wchodzimy na górę, a się na nią wspinamy. Byłam w 7 niebie, ponieważ uwielbiam się wspinać – na szczęście wycieczki na jurę krakowsko-częstochowską od najmłodszych lat sprawiły, że nie mam z tym większego problemu. Problem niestety był ciutkę inny - kamienie były bardzo śliskie, było stromo, a co gorsza, zaraz obok, była przepaść, wiec niestety, poza tym, że miałam frajdę w mojej głowie pojawiło się tysiąc wizji jak spadam, jak tracę równowagę, jak nagle się potykam i już mnie nie ma – na szczęście jestem tutaj i pisze już stanowczo za długi wpis! Zastanawia mnie jednak jak to możliwe, że Amerykanie, którzy, na drodze stawiają 10 zagród, żeby nikt nie wjechał na niedozwolony pas, albo na ulotkach piszą rzeczy, które są aż za logiczne, pozwalają na takie wojaże... w zasadzie skały, nikt nie poda do sądu.
W drodze powrotnej (z góry), ścieżka była już raczej mniej skalna, ale zaskoczyła nas (oczywiście pozytywnie) jedna rzecz. Właściwie nie spotykana w Polsce w takich miejscach jak góry, w zasadzie nigdy się z takim czymś nie spotkałam, nie licząc ogródków działkowych, a mianowicie dwie dziewczyny, zrobiły sobie przerwę w wspinaczce wieszając hamak pomiędzy drzewami. Dobry patent, relaks na 102, ale nurtuje mnie tylko to, czy w Polskim Parku Narodowym by to przeszło?
Na jednym ze zdjęć również pokaże Wam jak wyglądają drogowskazy – kamienne słupy z metalowymi płytkami, na których są wygrawerowane kierunki. Na pewno ich nikt i nic nie przewróci.

Nie przysnęłam, ale za to mam wrażenie, że strasznie przynudziłam... zauważyłam to w połowie, ale żal mi było kasować to, co już napisałam, dlatego zaraz na wstępie chyba umieszczę info, ze wpis jest długi i nudny i zapraszam do oglądania zdjęć :p
Ale to jak wstanę... mam własnie 6:43, a to całkiem dobra pora na sen!
Do potem!

Do potem to znaczy do mojej 20:15 – niestety nie szyłam dzisiaj, ale cały dzień obrabiałam i segregowałam zdjęcia, aby się z nimi z Wami podzielić. Dopiero teraz miałam czas, aby zredagować to co napisałam z rana. Mam nadzieje, że Ci, którzy przeczytali nie przysnęli, a zdjęcia się podobały – niestety drugiego dnia, o którym już nie pisałam, trochę nie sprzyjało nam słońce i zdjęcia są "wyżarte" ale mam nadzieje,że wśród Was nie ma za dużo estetów.

Dziękuje za Uwagę!
Pozdrawiam
Ola